piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 4


Remus


Na korytarzu jak zwykle panuje chaos. Czwartoklasiści śmieją się najgłośniej z nas wszystkich, w końcu są rocznikiem z największą ilością energii, w przeciwieństwie do piątoklasistów, którzy człapią zmęczeni i najmniejsza głupota potrafi ich wyprowadzić z równowagi. Najstarszy rocznik nabija się z pierwszoroczniaków, co chwila rzucając w swoich kumpli jakimiś niegroźnymi zaklęciami, ku przerażeniu właśnie pierwszorocznych. Druga klasa jest już bardziej obeznana, więc radośnie biegają po korytarzach. To nie zmienia jednak faktu, że widocznie unikają starszych roczników, patrząc z przerażeniem na każdego starszego kolegę. Trzecioklasiści uważają się za najlepszych i najmądrzejszych, idą więc z szerokimi uśmiechami i są równie głośni, jak czwartoklasiści. 
Peter, idący obok mnie, uśmiecha się do mnie szeroko, pokazując palcem pierwszorocznego, który stoi na ruchomych schodach i boi się zrobić krok w przód, ale także w tył.
- Nie pokazuje się palcem - mówię, lekko rozbawiony zachowaniem chłopca na schodach.
- Powinniśmy mu jakoś pomóc? - pyta Glizdogon.
Zawsze chce wszystkim pomagać, taka już jego natura. Jestem pewien, że w życiu nie skrzywdziłby nawet muchy, chociaż wiele razy chciałem mu uzmysłowić, że lekcje Obrony przed Czarną Magią nie są wcale takie złe, i może mu się to wszystko przydać w przyszłości. Pamiętam też, że na sam widok umierającego pająka podczas przedstawienia zaklęć Niewybaczalnych, o mało co nie zemdlał. 
Patrzymy, jak ruchome schody wreszcie zaczynają się przemieszczać. Chłopiec puszcza się barierki i niewiele brakuje, aż spadnie w dół. Nagle znikąd pojawia się drobna blondynka, i łapie przerażonego chłopca, ratując mu skórę,
Kręcę głową, zszokowany.
- April. Skąd ona się tu wzięła? 
- Mówiłem ci, że coś ukrywa - Peter wzrusza ramionami.
Ma rację. Nie jest to pierwszy raz, gdy nagle kogoś cudownie ratuje. Było tak już w piątej klasie, nagle stała się poważniejsza, jakby czuła, że może przez przypadek wyznać mi swój sekret. Trochę bolało mnie, że nie chciała powiedzieć, co to takiego jest. Jakieś zaklęcie, które pozwala jej pojawiać się w miejscach, w których dzieje się coś ważnego? Tak jak np. ten loch i rozmowa dwóch Ślizgonów o nas, Huncwotach. 
Nie powiedziałem o tym nikomu. Pełnia jest dzisiaj, więc rozstrzygnie się, czy były to po prostu puste słowa. 
Nie boję się ani trochę. Wiem, że w razie czego chłopaki załatwią intruza, gdy ja będę... w złym stanie. 
Po za tym na pewno go nastraszę. 
- Co teraz mamy? - pyta Glizdogon, gdy dochodzimy już prawie na koniec korytarza.
- Transmutacja, a potem wreszcie koniec. Nie mogę się już doczekać, aż będziemy mieli to wszystko za sobą. 
- Mówisz teraz o szkole czy o.. no wiesz? - uśmiecha się niepewnie.
Wzruszam ramionami, bo tak naprawdę mówię o obu sprawach. Kocham Hogwart, jest dla mnie naprawdę jak drugi dom, ale chciałbym wreszcie móc robić coś ważnego. Coś, co będzie mogło w jakiś sposób zmienić nasz świat na lepszy. W Proroku ciągle straszą nadchodzącą wojną, a my nic nie robimy, tylko siedzimy tutaj i drżymy na każdą pogłoskę o morderstwie. To musi się skończyć. 
- Cześć, Remus! - słyszymy za nami piskliwy głosik.
To jakaś drugoklasistka, tak przynajmniej wygląda. Ma bardzo cienkie włosy, w odcieniu bursztynu. Patrzy na nas niepewnie, przez co jej wielkie, zielone oczy, wydają się jeszcze większe. Bardzo przypomina mi małą Lily Evans. Wygląda jakby była jej młodszą siostrą.
- Hmm, cześć? - uśmiecham się zakłopotany.
- Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Znasz się z Syriuszem Blackiem, prawda? Mógłbyś przekazać mu ten list? - przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie zestresowana.
No tak, mogłem się domyślić, że chodzi o Rogacza lub Łapę. Dwóch najpopularniejszych chłopaków w całej szkole i obiekt westchnień większości dziewczyn. Wymieniam się porozumiewawczym spojrzeniem z Glizdogonem, ale przyjmuję list. Mina Syriusza będzie bezcenna.
- Nie ma sprawy. Jak się nazywasz? - pytam uprzejmym tonem.
- Clarissa. Tylko dajcie mu ten list szybko! - woła i natychmiast odbiega.
Wybuchamy śmiechem, gdy widzimy jak za załomem korytarza, Clarissa opowiada z przejęciem grupce koleżanek, jak to dała list Remusowi Lupinowi, który zgodził się przekazać go Syriuszowi.



- Lepiej stąd chodźmy, zanim któraś wpadnie na pomysł dostarczenia listu dla James'a - prycha Peter.

***

Na Transmutacji profesor McGonagall z uniesioną brwią obserwowała nasze poczynania - mieliśmy za zadanie zmienić szczura w zdobione pudełko. Najlepiej wychodziło to oczywiście Lily, która z tryumfalną miną pokazywała Dorcas swoje dzieło. Jej pudełko było brązowe, na krawędziach jego ścianek widać było wzorek, w stylu ogonka szczura. Wyglądało to na tyle profesjonalnie, że McGonagall nie mogła nie dać Gryffindorowi 10 punktów. Mi nie szło tak źle, moje pudełko było tylko odrobinę zdeformowane i przypominało raczej miskę z kilkoma kanciastymi miejscami. Nawet nie patrzyłem na pudełko Syriusza czy Jamesa, wiedziałem bowiem jak nienawidzą oni tych lekcji. Uważali, że w życiu nie przyda im się zmienianie zwierząt w przedmioty, i w duszy przyznawałem im rację. Jednak była to bardzo ważna lekcja ze względu na SUM'y czy też Owutemy, dlatego tak bardzo się skupiałem. No, może nie aż tak bardzo.
- Panie Lupin, czy pańskie pudełko nie powinno być bardziej kanciaste? - z rozmyślań wyrywa mnie głos poirytowanej profesor.
Wiem jednak, że to nie na mnie jest wściekła, lecz na całą resztę klasy. Większość osób z trudem zmieniło szczura w cokolwiek innego. Spoglądam ukradkiem na April, która pokazuje mi uniesiony kciuk w górę, jednocześnie cicho chichocze. Nie rozumiem na początku o co jej chodzi, dopóki nie spojrzę wreszcie  na swoje pudełko.



Porasta je sierść i wciąż wyglądało jak zmutowana miska. Cóż, zazwyczaj wychodziło mi to znacznie lepiej.
- Mhm... no... cóż.... yhm... tak - jąkam się.
April parsknęła śmiechem i teraz udaje, że kaszle. Tylko dzięki temu McGonagall zignorowała jej "karygodne zachowanie". Profesor wzdycha ciężko.
- I tak spisałeś się lepiej niż reszta klasy, więc Gryffindor dostaje 5 punktów ode mnie. Jednak muszę odjąć aż 15 za beznadziejną pracę na lekcji reszty z was... Mam nadzieję, że następnym razem bardziej się postaracie. Na kolejną lekcję chcę widzieć od was eseje na pięć stóp o wybranym zagadnieniu, które poruszaliśmy w tym tygodniu. Uprzedzam od razu, że oceny będą bardzo ważne. Na pewno nie przepuszczę osób, które dostaną z nich O lub N. Do widzenia!
Wszyscy rzucili się jak na zawołanie do drzwi, chcąc jak najszybciej wpaść do Wielkiej Sali na obiad. Zrównuję się z Jamesem i Syriuszem, a po chwili dołącza do nas Glizdogon. Przyzwyczaiłem się, że gdy szliśmy wszyscy razem korytarzem, ludzie po prostu rozstępują się, żeby nas przepuścić. To taki jakiś odruch uczniów - uważają, że osoby "popularne" zasługują na więcej przywilejów. I dlatego wydawaliśmy się dla wielu osób nieosiągalni.
- Łapa, jakaś dziewczynka kazała ci to wręczyć - nie mogę powstrzymać chichotania, gdy wręczam mu wymięty już teraz list w kopercie.
Syriusz rzuca mi ciężkie spojrzenie i rozrywa wprawnym ruchem kopertę. Wszyscy troje chichoczemy głośno, gdy czyta jakieś miłosne wywody. Z każdym słowem jego twarz jest coraz bardziej purpurowa. W końcu śmiejemy się już na cały głos, przyciągając zazdrosne spojrzenia.
- No dawaj, co twoja ukochana napisała? - szczerzy się Rogacz i wyrywa liścik Syriuszowi.
Spogląda na nas z udawaną niepewnością, podczas gdy Łapa próbuje wyrwać mu dowód miłości.
- Czytać? - pyta, ze słabą grą aktorską.
- Czytać! Czytać! Czytać! Czytać! Czytać! Czytać! - skandujemy, zanosząc się śmiechem.
James kaszle teatralnie i udaje, że poprawia krawat (którego oczywiście nie ma).
- Drogi Syriuszu Blacku, twoje włosy błyszczą od tak, z braku laku. Myślę o tobie codziennie, motylki mam we mnie. Twoje oczy płoną iskrami, a usta pachną malinami...
Śmiejemy się na cały korytarz, a mi aż pociekły z oczu łzy. Dziewczyna jest niezłą poetką, no no...
Tylko Syriusz jest wściekły i w końcu udaje mu się wyrwać liścik James'owi. Zgniata go i podpala różdżką. Mina Łapy jest tak śmieszna, że zaczyna boleć mnie brzuch.
- Dobra, koniec, Łapa zaraz wybuchnie - chichocze Rogacz.
- Chciałem po za tym wam coś powiedzieć, ale widzę, że was  to nie obchodzi - wścieka się.
Uspokajamy się i każemy mu mówić.
- Słuchajcie, dziś wreszcie musimy wymyślić jakiś wkręt. Od czasu początku roku nic nie zrobiliśmy - zauważa Łapa, kiedy wymijamy grupkę chichoczących trzecioklasistek.
- Nie żeby coś, ale to również nie byliśmy wtedy my, tylko ten idiota Smarkerus i jego kumple-fanatycy - mruczy James.
Kiwam głową, bo wiem, że odpowiedzialność spoczywa głównie na mnie. Jako mózg operacji, mam za zadanie dopracowywać plany i sprawiać, żeby stawały się wykonalne. Muszę również uważać na tzw. "zabezpieczenia" oraz nauczycieli, którzy mogą patrolować korytarze, np. w nocy. Często jednak plany obejmują również wtargnięcia do sypialni innych uczniów, a wtedy stają się znacznie bardziej skomplikowane. Nie wiem, co zrobilibyśmy bez naszej Mapy Huncwotów i Peleryny Niewidki Jamesa. To dzięki nim nie dajemy się złapać. Jednak dzisiejsza pełnia nie może dać nam pełnego pola do popisu. Musimy dziś poważnie się nabiegać. A przed wyjściem do Wrzeszczącej Chaty muszę jeszcze dowiedzieć się, co takiego ukrywa April. Chcę to zrobić subtelnie, a wręcz zmanipulować ją, by to ona wyjawiła mi swoją tajemnicę. Może być ciężko...
- Macie więc już jakiś zarys planu? Wiecie, że ja tak właściwie poprawiam wasze niedociągnięcia - mrugam do nich prawym okiem.
- Tak, ale wczorajszy trening Quidditch'a trochę to wszystko skomplikował. Ludo jak zwykle chce, żebyśmy ciężej pracowali. Nie rozumie, że początek roku jest najgorszy. Wiecie, pojutrze gramy z Krukonami, musimy więc postawić poprzeczkę naprawdę wysoko. W poprzednim sezonie przegraliśmy z nimi w ostateczności, a cała wina przeszła oczywiście NA MNIE. To, że zostałem znokautowany przez tłuczka, chyba nie jest jakieś rzadkie. Oczywiście nie w MOIM przypadku, ale ostatnio sam Ludo został zrzucony z miotły przez tego skurw...
- Tak, wiemy James, co myślisz o Tavyrnie. Najważniejsze jest to, że nie zostałeś wywalony z drużyny. Nigdy nie widziałem Luda w takim stanie! Wyglądał, jakby chciał cię spalić żywcem - wyjaśnia nam Syriusz.
- Za to, że spadł z miotły? To strasznie błahy powód - Peter przewraca oczami.
James i Syriusz patrzą po sobie. Łapa szczerzy się do niego szeroko, podczas gdy Rogacz zaczął nagle kręcić gwałtownie głową.
- Za to, że przywalił mu swoim prawym sierpowym i nazwał debilem, który nie potrafi kierować drużyną. Gdy Ludo poprosił go, żeby się uspokoił, James zaczął jeszcze gorzej bluzgać, robić straszną scenę.
Wybucham śmiechem. Rogacz zawsze tak się zachowuje, gdy przegrywa w Quidditch'a. Nigdy jednak nie zrobił takiej sceny przy kapitanie drużyny. Widocznie Tavyrn naprawdę go wkurzył.
Docieramy do Wielkiej Sali. Większość uczniów już siedzi, nasze wejście oczywiście musi być zauważone. Jak zwykle Syriusz uśmiecha się szeroko do jakiś ładnych Krukonek, a James posyła oczko kilku drobnym Puchonkom. Za nimi idziemy my: obstawa. Uśmiecham się tylko do Lily, ale jednocześnie zachowuję pozory przynależności do grupy i podobieństwa do Łapy i Rogacza. Peter natomiast ma to głęboko gdzieś i idzie ze spuszczoną głową, mrucząc coś do siebie.
Siadamy na naszych stałych miejscach, ja obok Lily i Petera, Syriusz i James obok siebie, z tym, że Syriusz wciska się na miejsce Rogacza, żeby siedzieć przy Dorcas. Dziewczyna uśmiecha się ukradkiem, gdy widzi starania Łapy.
Nakładam sobie na talerz wielką porcję kurczaka curry, sałatki cesarskiej i wlewam kilka chochelek soku dyniowego. Lily kończy swoje kotlety drobiowe z marchewkowym puree.
- Widziałam dzisiaj twoje cudowne pudełko - uśmiecha się szeroko rudowłosa.
Śmieję się cicho, przypominając sobie swoją koszmarną pracę.



- A jednak i tak byłem lepszy od Łapy i Rogacza - odpowiadam uśmiechem, jednocześnie wpychając sobie kawałek kurczaka do buzi.
- Jak zwykle zresztą... Remusie, tak właściwie chciałam się ciebie spytać o coś - mówi Lily.
Zachęcająco kiwam głową, na szczęście nie muszę nic mówić (kawałek kurczaka w buzi). Dziewczyna wzdycha i na chwilę przerywa jedzenie.
- Słuchaj, idziesz może na Święto Ślimaka? - pyta niepewnie.
Zauważam, że James zerknął "przelotnie" na nas. A więc podsłuchuje!
- Raczej tak, ostatnio i tak już tysiąc razy unikałem tych bali. Jak teraz nie przyjdę, Slughorn może się ostro obrazić - uśmiecham się, wyobrażając sobie widok zawiedzionego profesora.
Już nie pierwszy raz zdarzyło się, że przez nieobecność na jego imprezach, obrażał się na swoich uczniów. Groziło wtedy dostawanie ciągłych Z, mimo za wysoką jakość eliksirów i esejów, a także brak możliwości popraw. Dlaczego? Bo Slughorn po prostu mało się do ciebie odzywał. Jak przedszkolak.
Lily nachyla się lekko w moją stronę.
- Może wiesz więc,  z kim i PO CO idzie James? Jego zachowanie na eliksirach było dziwne. A potem, gdy wepchnął do ust tej dziewczynie bezoar... Byłam pod wrażeniem, że coś wiedział. Gdyby nie on, ta dziewczyna mogłaby przeleżeć znacznie więcej w skrzydle szpitalnym. Zresztą, to było głupotą, żeby spróbować jednej z tych dziwnych buteleczek... Nie ważne. Wiesz coś może? - ściszyła głos.
Ma rację. Zachowanie Jamesa było co NAJMNIEJ dziwne, a jeszcze ten ratunek dziewczyny, której tak naprawdę nie znał. Musiał się przygotować na tą lekcję, tak jakby wiedział, że Slughorn będzie rozdawał zaproszenia na imprezę. O bezoarze pewnie przeczytał podczas nauki. Widocznie naprawdę zależało mu na Lily... Postanawiam powiedzieć jej to, co naprawdę myślę.
- Wydaje mi się, że zrobił to dla ciebie... Wiesz... zależy mu na tobie. Jestem pewny, że to z tobą chce iść na Święto, a to mu znacznie ułatwi sprawę - wyjaśniam.
Ruda wydaje się być zmieszana, ale jednocześnie tak jakby się tylko w czymś upewniała.
- Tak jak podejrzewałam. On... naprawdę się zmienił. Ale to nie zmienia faktu, że jest aroganckim dupkiem - ostatnie słowa wypowiada głośniej i posyła Rogaczowi wściekłe spojrzenie.
Zagryzam wargi, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Zmienił się, ale on zawsze taki był. Tylko teraz przestał się tak dziwnie zachowywać, jeśli chodzi o ciebie.
Lily uśmiecha się lekko.
- Pamiętam, jakim był idiotą! Kiedy krzyczał przez cały korytarz: "Evans, umówisz się ze mną?!". Dzięki Bogu, że teraz już tak nie robi! Wciąż jednak widzę, jak zachowuje się w stosunku do innych dziewczyn... To trochę... mylące - uśmiecha się z zakłopotaniem.
Naszą rozmowę przerywa nagłe stukanie w kieliszek, przy stole nauczycielskim.


Alice

Na mównicę wchodzi sam profesor Dumbledore, z tym razem dość poważną miną.
- Dziś nastąpił atak na pannę Yhner, podczas lekcji profesora Slughorna. Na szczęście dzięki szybkiej interwencji pana Jamesa Pottera, panna Yhner nie spędzi kilku tygodni w Szpitalu Św. Munga, tylko kilka dni w naszym skrzydle szpitalnym. To nie pierwszy przypadek, gdy uczeń zostaje w pewien sposób zaatakowany. Podczas rozpoczęcia roku szkolnego, dwójka uczniów została ogłuszona, a do ręki mieli przyczepione karteczki z groźbami. Sprawcy mogą być pośród nas, lub mogą pochodzić z zewnątrz. Jednak pierwsza teoria jest bardziej prawdopodobna. Ktokolwiek ma jakieś informacje, proszę zgłosić je do profesor McGonagall lub do profesora Slughorna. Oczywiście ja również jestem dostępny. A teraz już zostawiam was z waszym posiłkiem - uśmiecha się smutno.



Gwar rozemocjonowanych głosów, podekscytowane piski i nerwowe spojrzenia, jakby za pomocą nich można odnaleźć sprawców. Tak naprawdę jednak Huncwoci i mi doskonale wiemy, kto za tym stoi. Severus, Mulciber i Avery. Trójka największych fanatyków w całej szkole. Prawdopodobnie mają jeszcze jakiś wspólników, ale to główni sprawcy. Musimy powiadomić nauczycieli, przynajmniej na pewno ja nie będę siedzieć bezczynnie!
- Frank, musimy to zgłosić - mówię otwarcie do siedzącego obok mnie chłopaka.
Wzdycha i zerka nerwowo w stronę stolika Ślizgonów. Tam ta wiadomość wzbudziła raczej chichoty, niż tak jak wśród innych stołów, zmieszanie i strach. To głównie za sprawą trochę innej mentalności Ślizgonów. Im wydawało się, że wszystkie nieszczęścia ich nie dotyczą, bo są lepsi i ważniejsi. Pewnie też trochę przez to, że chodziło o mugolaków i wszyscy to wiedzieliśmy, tylko nauczycieli nie mieli zamiaru się do tego przyznawać. Sprawa musiała naprawdę ich zaniepokoić, skoro podzielili się tym z wszystkimi uczniami. 
- Nie wiemy, czy to na pewno oni.
Prycham pogardliwie.
- A kto inny?! Przecież to oczywiste! Frank, nie możesz wiecznie się bać, że....
Frank zjeżył się.
- Nie boję się tej trójki, tylko boję się pochopnych oskarżeń! To równie dobrze mogą być jacyś inni psychopaci. Wśród Ślizgonów jest ich naprawdę wielu, sama dobrze o tym wiesz.
Przewracam oczami. Zupełnie nie zgadzam się z Frankiem. Slytherin to taki sam dom, jak nasz. Po prostu więcej jest tam maniaków czystej krwi, którzy wyróżniają się na tle innych. Ślizgoni są po prostu bardziej aroganccy od nas i tym zwracają na siebie uwagę. Po za tym wiem, że są trochę do nas podobni. Wydaje mi się, że Syriusz i James wpasowaliby się w ich standardy, a przecież bardzo ich lubimy i im ufamy. 
- Zapomnij, że coś takiego w ogóle zaproponowałam - wzdycham.
Ale w głębi duszy postanawiam, że gdy wieczorem Frank będzie zajęty pisaniem eseju na Transmutację, ja pójdę powiedzieć o swoich podejrzeniach profesor McGonagall. 

***

Nadchodzi wieczór, a ja wymykam się z Pokoju Wspólnego tak, by nikt ze znajomych mnie nie zauważył. Osiągam sukces i zadowolona idę szybkim krokiem w stronę gabinetu naszej opiekunki. Jestem lekko zestresowana, bo nie jestem pewna jak zareaguje - może przecież mnie wyśmiać, lub nawet się wściec za bezpodstawne oskarżenia. Ale wolę zaryzykować, niż żałować, że nic nie zrobiłam. Podejście Franka naprawdę mnie irytuje - on chce siedzieć cicho i czekać na rozwój wydarzeń. Nie myśli o naszych przyjaciołach, np. o Lily, która pochodzi z rodziny mugoli. Nie znamy dnia ani godziny, boję się, że ją też spotka coś złego. Na razie nie chcę o tym myśleć. Skupiam się na powtarzaniu swojej przemowy, którą przedstawię profesor McGonagall.
Dochodzę do drzwi jej gabinetu. Znajdują się na Piętrze 4, pośród starych fresków i portretów, które zazwyczaj śpią. Dziś nie ma różnicy, większość głośno chrapie.
Słyszę szybkie kroki i głośne kichnięcie. Drzwi otwierają się i staje w nich McGonagall, ubrana w czerwony szlafrok, z naszytym lwem na prawej kieszeni. Uśmiecham się zdziwiona. No tak, już po dziewiątej wieczorem, a nauczyciele wstają zazwyczaj bardzo wcześnie, by wszystko przygotować i w razie czego być dostępnym. Czuję się trochę winna, że ją obudziłam. Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego za złe...
- Tak, Rosenberg? - pyta zdziwiona moim widokiem.
Przełykam ślinę. 
- Przyszłam w sprawie... tych ataków na mugo... uczniów z rodzin mugolskich. Myślę, że mam pewne informacje - poprawiam się speszona.



Profesor pokazuje mi gestem, żebym weszła do środka. Gabinet profesor McGonagall jest dość skromny i mały, jednak przez to ciepły i przytulny. W kącie znajduje się kominek, w którym nieśmiało płonie drewno. Na środku gabinetu znajduje się mahoniowe biureczko z dwoma krzesłami po przeciwnych stronach, i mnóstwem papierów. Przy każdej ścianie znajdują się rzędy regałów z książkami, widać, że jest to duma pani profesor. Zauważam również dwoje drzwi, zapewne prowadzących do sypialni i łazienki.
- Usiądź, proszę - wskazuje mi krzesło przy biurku. 
Siadam, z bijącym sercem obserwując jak McGonagall porządkuje szybko papiery i siada na przeciwko mnie. Uśmiecham się sztucznie.
Kiwa mi głową, żebym zaczęła mówić.
Przemowo....
- Wydaje mi się, że stoją za tym Ślizgoni. Mam nawet nazwiska, ale nie wiem, czy mam je podać tak od razu, czy....
- Od razu - przerywa mi stanowczo.
Przełykam ślinę.
- Snape, Mulciber, Avery. Wielu uczniów wie, że są maniakami czystej krwi, uważają wszystkich mugo... uczniów z rodzin mugolskich za gorszych. Chętnie o tym dyskutują, a wręcz wmawiają innym uczniom, że mugolak jest gorszy. Przepraszam, uczeń z niemagicznej rodziny. Myślę więc, że moje oskarżenia nie są bezpodstawne - kończę ze stanowczością, o którą bym się nie podejrzewała, nie w obecności McGonagall.
Profesor patrzy mi w oczy przez kilka sekund, co jest trochę niezręczne. Widzę jednak, że zastanawia się nad moimi słowami.
- Dziękuję ci, że podzieliłaś się tym ze mną, jednak ciężko będzie im cokolwiek udowodnić. Nie mamy innych zeznań, potwierdzających ich winę. Szczególnie, że pewien uczeń obwinił... 
Przerywa, tak jakby ugryzła się w język. Wzdycha i wstaje od biurka, oznajmiając koniec rozmowy. Wychodzę, życzę dobranoc i prawie biegiem ruszam do Pokoju Wspólnego. W głowie wciąż wybrzmiewają jej słowa. Kogo obwinił ten tajemniczy uczeń? Dlaczego przerwała?


Lily

- Dziękuję wam za przyjście, cieszę się, że aż tylu uczniów chce wziąć udział w Święcie Ślimaka - mówi rozpromieniony Slughorn.
Widać po jego oczach, że jest naprawdę mile zaskoczony tak liczną frekwencją. Przyszła większość Klubu Ślimaka, a przynajmniej osób które choć raz były na naszych spotkaniach, a także kilka osób, które profesor ubłagał, aby przyszły na to jedno Święto. Jest wśród nich kilku Ślizgonów, a także, oczywiście James, który wygrał zaproszenie swoją pracą na poprzedniej lekcji eliksirów. Wciąż jestem w szoku, że tak się postarał. A według tego, co powiedział mi Remus, zrobił to dla mnie. Skłamałabym mówiąc, że mi to nie pochlebia.
Stoję obok Remusa i Simona, przyjaciela April, który jest Krukonem. Slughorn zaprosił go do Klubu głównie ze względu na jego ojca, który ma jakąś fuchę w Ministerstwie. Kto by się spodziewał...
- Możecie przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, jednak mile witam również pary z naszego Klubu. Jestem wtedy zadowolony, że nasze spotkania naprawdę was łączą! - prawie wykrzykuje.
Jasne, na pewno. Przez 6 lat nie zamieniłam ani jednego słowa z większością osób z Klubu. To zjednoczenie...
-  Bal zorganizujemy za tydzień lub dwa, dokładny termin podam wam podczas lekcji. Zależy mi, żeby każdy z was miał w swoim stroju element zieleni, tak na podkreślenie przynależności do Klubu. Oprócz tego, przewidziałem kilka konkursów z cennymi nagrodami! Zastanawiam się, czy nie zaprosić uwielbianej przez was kapeli Wrzeszczące Gnomy, ale żądają za to naprawdę wielu galeonów, a wtedy wstęp musiałby być płatny. Powiedzcie mi, co sądzicie, po naszym spotkaniu. Najważniejsza rzecz: chciałbym, aby każde z was podpisało się na liście uczestników wydarzenia. Zaproszenia dostarczę wam sowią pocztą, na których będą szczegóły. Chciałem również poprosić was o dyskrecję, nie chcemy żadnych "pasażerów na gapę", tak jak rok temu, prawda? - uśmiecha się dobrotliwie.



Niestety, nie wiem, o co mu chodzi, bo wtedy udało mi się uniknąć przyjęcia. Widzę jednak po wielu twarzach członków klubu, że musiało to być naprawdę pamiętne wydarzenie. 
Ustawiamy się w kolejce i pojedynczo podchodzimy do biurka Slughorna, żeby złożyć podpis na liście. Na szczęście widzę, że James jest jednym z pierwszych i szybko wychodzi z gabinetu. Bałam się, że będzie chciał ze mną porozmawiać...
Składam swój podpis z mnóstwem zawijasów, a na odchodnym uśmiecham się do profesora i życzę mu dobrej nocy. Odpowiada mi szerokim uśmiechem, po czym jego uśmiech gaśnie na widok Simon'a. Nie umiem powstrzymać parsknięcia śmiechem.
Wychodzę z pomieszczenia i kierują się z powrotem w stronę wieży Gryffindoru. Nie lubię przebywać w lochach, zawsze mam gęsią skórkę i jestem lekko zestresowana. 
- Hej, Evans, zaczekaj na mnie! - słyszę znajomy głos, i głośno jęczę zrezygnowana.
A więc jednak na mnie czekał. Świetnie! Mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego ze Świętem Ślimaka. Kogo ja oszukuję, to na pewno jest z tym związane! Nie jestem głupia...
Podchodzi do mnie, jak zwykle ze swoimi niedbale ułożonymi włosami. Uśmiecha się szelmowsko i opiera się o ścianę. Unoszę lewą brew, obserwując jego wysiłki.
- W sprawie tego Święta Ślimaka... Masz już partnera? - pyta z nadzieją.
Powstrzymuję śmiech. James Potter zaprasza cię na przyjęcie. Taki scenariusz to zwieńczenie marzeń wszystkich dziewcząt. Tylko... nie wiem czy moje również. Wątpię, czy jesteśmy dobraną parą, a ja wciąż mu nie ufam.
- Idę jako singielka. Wiesz, solo, bez zobowiązań....
- Pytam serio. Bo chciałbym cię zaprosić. 
Wzruszam ramionami.
- W takim razie bardziej się postaraj.
Odwracam się na pięcie i odchodzę, zostawiając Jamesa skołowanego i zirytowanego. Nie potrafię powstrzymać jednak uśmiechu i dziwnego uczucia w brzuchu. Naprawdę mnie zaprosił? Co prawda, zrobił to w mało fajny sposób, jednak skoro mu zależy, może bardziej się postara... Niestety, trafił na mnie, a ja jestem bardzo wymagająca.
W dormitorium szybko się przebieram. Zauważam jednak dziwną karteczkę na mojej szafce nocnej. Podnoszę ją zdziwiona i z przejęcia wciągam powietrze.

Lily Evans
Mugolak
Piąta w kolejce


DOBRA DOBRA DOBRA.
Wiem. 
Ile to już? Miesiąc?
To tylko 2 tygodnie więcej.. Heh...
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale mam nadzieję, że tak długi rozdział wam się spodoba.
Jestem dziwna, naprawdę dziwna, nie potrafię trzymać się terminów. To źle, bo blogerzy powinni być systematyczni. Cóż. Od dzisiaj nie będę po prostu składała pustych obietnic, i zakładam, że rozdziały będą co miesiąc lub co dwa tygodnie przy "dobrych wiatrach". Wiecie, o co mi chodzi.
Ale nigdy nie mam zamiaru zawiesić/usunąć tego bloga. Kocham Huncwotów, kocham Was, tą magiczną liczbę 440 wyświetleń i kocham Optimist, która dodała przecudowny komentarz pod poprzednim rozdziałem <3

3 komentarze :

  1. Witaj ponownie, kochana!
    Ten rozdział jest równie cudowny jak poprzednie. Zacznę od początku, ale znając życie o czymś zapomnę. Chociaż postaram się, żeby tak się nie stało :)
    A więc. Remus uważa Petera za osobę, która nie skrzywdziłaby muchy. Nie spodziewa się nawet, że Pettigrew będzie zdolny zdradzić swoich przyjaciół. Od razu o tym pomyślałam, jak czytałam ten fragment ^^
    Mam nadzieję, że podczas pełni rzeczywiście wszystko będzie dobrze. Jestem ciekawa, co się wtedy wydarzy.
    Ta dziewczynka z listem dla Syriusza. Ach, jaki on jest popularny i rozchwytywany :D
    Biedna McGonagall załamała się pracą na lekcji Gryfonów. Ale czy to ich wina, że nie potrafią do końca przemienić szczura w pudełko. Pewnie jej samej też nie udało się to za pierwszym razem.
    Uśmiałam się przy tym, jak James czytał tę kartkę dla Łapy. O mój Boże, to było takie zabawne. I to jak skandowali, żeby przeczytał. Wyobraziłam to sobie. Świetne! :D ^^
    Mała poetka z tej dziewczyny. Hahaha.
    Ogólnie podoba mi się cała rozmowa Huncwotów. A potem Remusa i Lily na obiedzie. I Jimmy przysłuchujący się im :)
    Tak mu na niej zależy i chyba Lilka w końcu zaczyna to dostrzegać. Bardzo dobrze ^^
    I jeszcze uratował tę dziewczynkę na eliksirach. No, bohater ♡♡♡ Rycerz na białym koniu :D Czy tam książę. Nieważne :)
    Dobrze, że Alice zdecydowała się przekazać informację o Ślizgonach McGonagall, chociaż Frank był innego zdania. Jestem ciekawa, o czym mówiła nauczycielka. Kogo obwinił inny uczeń? Tajemnice, tajemnice ;)
    A pod koniec, Lily i James, który chce zaprosić ją na bal. Mam nadzieję, że się postara i mu się to uda. Lilka musi się zgodzić. Przecież on jest taki uroczy!!! ♡♡♡
    Ale przynajmniej dała mu nadzieję, powiedziała, że musi się bardziej postarać, a myślę, że on weźmie to sobie do serca i wymyśli coś nadzwyczajnego, a Lily będzie musiała się zgodzić.
    I na samiusieńki koniec, ta kartka!!! Aaa, o mój Boże, to było cudowne. Cu-do-wne!!! Uwielbiam takie momenty. Takie trochę groźby. Świetne. Piąta w kolejce? To na pewno groźba. Ma się zacząć bać? Ogromnie mi się to spodobało!! ♡♡♡♡
    Ojoj, i dziękuję, że nazwałaś mój poprzedni komentarz przecudownym. To naprawdę miłe :*
    Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny.
    Czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział. Nawiasem mówiąc, chyba udało mi się o niczym nie zapomnieć i nie pominąć żadnego wątku w tym komentarzu, więc jestem z siebie dumna ^^
    Całusy,
    Optimist :*
    [the-emerald-eyes.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)
    Genialne zakończenie! Dopiero co przeczytałam wszystkie rozdziały, ale po ostatnim mam do powiedzenia przede wszystkim to :) Aż chce się czytać dalej!
    Całkiem ciekawe opowiadanie, atmosfera raczej ponura, ale kocham historie Huncwotów. Szkoda, że Lily jest taka okrutna dla Jamesa, przecież tylko ją zaprosił. Ach, te baby! Mam nadzieję, że jednak pójdą razem na bal.
    Odnoszę wrażenie, że jakoś dużo osób wie o wilkołactwie Lupina. Wydaje mi się to trochę niestosowne, wyobrażałam to sobie raczej, że grono „wtajemniczonych” jest znacznie węższe, w przeciwnym razie wcześniej czy później, chcący czy niechcący ktoś mógłby go wydać.
    Za to bardzo podoba mi się, że traktujesz Petera jak pełnoprawnego Huncwota i poświęcasz mu trochę uwagi. To jest kwestia, której zawsze brakuje mi w fanfickach.
    Zapowiada się bardzo ciekawie. Czekam na kolejny rozdział!
    Zapraszam przy okazji do siebie, też piszę o Huncwotach.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, Julia! To było coś. Aż mi się łezka w oku kręci kiedy widzę jak wspaniale to wszystko opisujesz. Tak chciałabym przeczytać ciąg dalszy. Julio! Kontynuuj, błagam! Będziesz musiała mi w szkole wszystko opowiedzieć nie widzę innej opcji!!! Jak mogłaś zataić przed mną tego bloga? :o Powinnam się na cb obrazić... Ale koniec końców- jest świetny:************** Skarbie masz talent. Jestem pewna, że poradzisz sobie na stanowisku nauczycielki polskiego (Tak! pamiętam kim chcesz zostać!)

    OdpowiedzUsuń