sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 8

Lily

Następnego dnia na śniadaniu mam paskudny humor. Nie dość, że jestem zmuszona do siedzenia na przeciwko Pottera, to Dorcas i Syriusz totalnie mnie ignorują, cały czas szepcząc do siebie. Chyba zapomnieli, że mieli mi coś wyjaśnić. A oczywiście wciąż pamiętam o milutkiej karteczce znalezionej w sypialni. Ugh. Jestem niewiarygodnie sfrustrowana.
Gdy kolejny raz ciężko mi nabrać łyżki owsianki do buzi, bo bardzo trzęsie mi się ręka, wzdycham ciężko i rezygnuję. Spoglądam kątem oka na Jamesa. Wygląda koszmarnie. Ma podkrążone oczy, jest blady i bardzo mało je. Unoszę brwi. Czyżby kac? Albo noc z Cathlyn nie była tak wspaniała jak się spodziewał? Odwracam szybko wzrok, gdy jego spojrzenie napotyka moje. Muszę się stąd jak najszybciej wynieść.
Już chcę wstawać, gdy zatrzymuje mnie Remus.
- Hej, Lily, idziesz dzisiaj na eliminacje do drużyny Quidditcha? - uśmiecha się szeroko.
Przynajmniej jego wczorajszy wieczór się udał. 
Wzruszam ramionami.
- Sama nie wiem... Jest ktoś kogo warto obserwować? - pytam.
- Jestem ja - wtrąca się James.
No tak, nie mógł się powstrzymać. Powstrzymuję się od przewrócenia oczami i wybieram ignorowanie. To chyba najlepsze w tej sytuacji. Dopuściłam do siebie myśl, że go LUBIĘ, a to okazało się wielkim błędem. 
- Podobno jest jakiś nowy, który ma ogromny talent - odpowiada Remus, również ignorując uwagę Jamesa.
Jestem mu bardzo wdzięczna, ale takie ignorowanie jest podejrzane. Czy wie co się wczoraj stało? 
- Może wpadnę, ale nic nie obiecuję. Muszę jeszcze poćwiczyć na Zaklęcia.
- Kto normalny ćwiczy na Zaklęcia - mruczy pod nosem James.
- Twoja definicja normalności jest dość idiotyczna - nie wytrzymuję.
James jest wyraźnie zadowolony, że dałam się sprowokować. Nachyla się i lekko przekrzywia głowę. Już ma otworzyć usta, gdy nagle podbiega do niego Cathlyn i zasłania mu oczy.
- Zgadnij kto to! - piszczy z taką częstotliwością, że jestem pełna podziwu dla moich wytrzymałych bębenków.
- Ciocia Tibery? - słyszę czyjś szept, a później zduszony chichot.
- Cathlyn? - odpowiada Potter z nutką rezygnacji. 
Dziewczyna znów wydaje z siebie ten okropny pisk, odwraca głowę Jamesa i składa na jego ustach tzw. "przyssawkowy" pocałunek.
Zawiedziona i zażenowana odwracam wzrok. Chciałabym przestać odczuwać to ssanie w żołądku.



Gdy siada na jego kolanach, stwierdzam, że tego już nie zniosę. Żegnam się grzecznie z wszystkimi i zostawiam niedokończoną owsiankę.
Dopiero za dwie godziny zaczynają się zajęcia, postanawiam więc zaszyć się w bibliotece, z dala od problemów.

Severus

W pokoju wspólnym panuje napięta atmosfera. Czy to przez zbliżającą się Transmutację? Kłótnię Femine i Avery'ego (alleluja)? A może przez koszmarną pogodę? Szczerze, niewiele mnie to obchodzi. Cały czas myślę o rozmowie z Lily. Jestem jednocześnie szczęśliwy, że udało mi się ją ostrzec, ale uświadomiłem sobie również jak blisko jest z Potterem. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo mnie to przygnębiło. Gdyby nie Emily chyba pogrążyłbym się w swoim depresyjnym świecie. 
- Twój ruch - uśmiecha się lekko.
Gramy w szachy czarodziejów i przez moje rozkojarzenie, dziewczyna mnie ogrywa. Na całe szczęście widzę lukę w jej obronie i udaje mi się jakoś uratować moją sytuację. 
- Wszystko u ciebie dobrze, Nietoperzu? - pyta mimochodem.
Wzdycham ciężko. Naprawdę nie mam teraz ochoty prowadzić rozmowy o moich problemach. Po za tym, jestem prawie pewny, że ona również ma swoje o których mi nie mówi. To nie będzie więc sprawiedliwa wymiana. 
- Po prostu się nie wyspałem - wzruszam ramionami. 
Emily nie jest przekonana, ale na całe szczęście nie naciska. 
Gramy w szachy, aż w końcu nadchodzi czas na Transmutację. Wzdycham ciężko, bo naprawdę nie lubię tych lekcji. Wolałbym mieć codziennie po osiem lekcji Eliksirów...
Gdy docieramy do sali, zauważam dziwne poruszenie. Nie do końca rozumiem o co chodzi, ale staram się jak najuważniej wszystko obserwować.
McGonagall rozmawia z Filchem przyciszonymi głosami. Zastanawiam się, co mogło się stać. Kolejny atak? Raczej wątpię, Mulciber i Avery przybiegliby do mnie pierwsi chwaląc się. Myślę, że tym razem to nie ma nic wspólnego z nami. Uśmiecham się lekko i czekam na wyjaśnienia.
Gdy wszyscy siadają na swoich miejscach, McGonagall zegna się z Filchem, który odchodzi rzucając nam wściekłe spojrzenie. Jak zawsze, mruczy coś do siebie pod nosem.
Kobieta wzdycha i staje przed nami zrezygnowana.
- Wczoraj wieczorem miał miejsce pojedynek pomiędzy uczniami. Sprawcy nie zostali złapani, więc będziemy wdzięczni, gdybyście udzielili nam informacji. Musimy zachowywać dodatkową ostrożność, po atakach na uczniów z niemagicznych rodzin - znów wzdycha i lekko pociera skronie.
Po krótkiej przerwie, podczas której wszyscy dyskutują ze sobą szeptem, nauczycielka bierze się w garść.
- Zacznijmy lekcję.
Szkoda. Wolałbym siedzieć i rozmyślać. Jestem bardzo ciekawy tego, co zaszło zeszłego wieczoru...

Dorcas

- Brawo! - podskakuję i klaszczę jak najgłośniej umiem.
Obok mnie siedzi bardzo pochmurna dzisiaj Lily. Cudem wyciągnęłam ją na eliminacje do drużyny. Nie chciałam, żeby samotnie spędzała popołudnie, szczególnie z takim nastrojem. Gdy opowiedziałam jej co wydarzyło się wczoraj, wydawało mi się, że choć na chwilę przestanie się tak smucić. Ale szybko wróciło do niej przygnębienie. 
To JA powinnam być przygnębiona. Wczorajszy wieczór był strasznie dziwny i niezrozumiały. Nie potrafiliśmy wydedukować, co mogło się tam stać. Jakim cudem znajdowało się tam dwóch Syriuszów? Eliksir Wielosokowy? Komu chciałoby się go sporządzać dla jednej walki? O co tak naprawdę chodziło? Wiele pytań, zero odpowiedzi.
Na razie straciliśmy chęci do pozyskania księgi. Wiedzieliśmy, że to ważne, ale skoro ktoś nam przeszkodził oznacza to, że musimy się o wiele bardziej postarać. 
Teraz jednak odrzucam od siebie wszystkie negatywne emocje. Będę martwić się tym później. Teraz skupiam się na eliminacjach do drużyny Quidditcha.
Syriusz i James jak zwykle się popisują, a James, jako kapitan drużyny, obserwuje chętnych bardzo krytycznie i co chwila widzę, że szepcze coś do stojącego obok Ludo.
Gdy jakiś chłopak z drugiej klasy przewraca się, Rogacz posyła nam szeroki uśmiech. Zerkam kątem oka na Lily (ignorując podekscytowane szepty drugoklasistek siedzących przed nami) i zauważam, że ucieka wzrokiem w prawo. Przynajmniej teraz już wiem, że za jej smutkiem stoi Rogacz. 
- Hej, powiesz mi co się między wami stało? - pytam zaciekawiona.
- Nic takiego - wzrusza ramionami. 
- Och, jasne - odpowiadam sarkastycznie. 
- Może potem, okej? - uśmiecha się przepraszająco.
Chcąc nie chcąc zgadzam się i wracam do obserwowania gry.
Na boisko wchodzi sławny nowy, Uważnie go obserwuję. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się przystojny, ale wystarczy się trochę przyjrzeć by to zauważyć: wysunięty podbródek, kręcone kruczoczarne włosy i wydaje mi się, że niebieskie oczy, chociaż siedzę dość daleko więc mogę się mylić. Zaskoczona zdaję sobie sprawę, że napotyka moje uważne spojrzenie i mruga do mnie. Pierwszy raz w życiu się czerwienię.
Zauważa to oczywiście Lily i parska śmiechem. No cóż, przynajmniej poprawił się jej humor. Od rana nie słyszałam jej śmiechu.
- Nigdy nie widziałam, żebyś się czerwieniła - uśmiecha się szeroko.
Nie odpowiadam, bo sama jestem tym zszokowana. Obserwuję, jak chłopak ustawia się przy obręczach. Między kandydatami następuje poruszenie, bo typują kto będzie strzelał. Oczywiście, w końcu jest to Łapa. 
Uśmiecha się szeroko do lekko zestresowanego chłopaka, i z całej siły rzuca kafla w stronę prawej obręczy. Wydaje się, jakby na chwilę zwolnił czas. Nowy z zaciętą miną rzuca się w jego kierunku, robiąc przy tym widowiskowe salto. Wpatruję się w to z lekko otwartą buzią. Łapie kafla i posyła Syriuszowi wyzywające spojrzenie. 
Kilka rzutów dalej (wszystkie obronione w widowiskowy sposób) Łapa zirytowany ląduje i schodzi z miotły. Wszyscy na trybunach wiedzą już, kto został obrońcą. 


***

Po eliminacjach - których reszta okazała się dość nudna - idziemy z Lily powoli na obiad. Na szczęście nie mamy już dzisiaj żadnych lekcji i możemy nadrobić zaległe zadania. Nie mam na to ochoty i znając życie, zrobię tylko to co konieczne. 
Mijamy właśnie wejścia do szatni Gryfonów, gdy słyszę jak ktoś mnie woła. 
Odwracam się zdezorientowana i zauważam nowego obrońcę. Lily znowu nie powstrzymuje prychnięcia śmiechem, co oczywiście nie uchodzi uwadze chłopaka. 
- To ja idę na obiad - mówi szybko i odchodzi.
Zabiję ją.
- Skąd znasz moje imię? - pytam nieufnie. 
- Mam swoje źródła - uśmiecha się szeroko - jestem Isaac. 
Kiwam głową, wciąż nieufna, ale lekko się uśmiecham.
- Chciałem tylko spytać, jak to jest z Blackiem i Potterem. Z tego co wiem, dobrze się znacie, a ja jestem tu nowy i wolę wiedzieć w co się pakuję - lekko przekrzywia głowę.
Upewniam się, że ma niebieskie oczy. Nie jestem pewna jednak, co mam mu odpowiedzieć. 
- Przyjaźnimy się, więc pewnie nie będę obiektywna. Jeśli nie zajdziesz im za skórę, wszystko powinno być okej - odpowiadam dyplomatycznie. 
- Hm, nie spóźnimy się na obiad? - pyta. 
- Powinniśmy już iść - stwierdzam.
Idziemy parę kroków, gdy postanawiam dopytać, dlaczego dopiero teraz przyszedł do naszej szkoły.
- To dość skomplikowane. Mieszkam w okolicach Bułgarii, choć tata pochodzi z Anglii, więc przez ten cały czas chodziłem do Durmstrangu. Tacie jednak nie podobało się ich podejście do Czarnej Magii i postanowił mnie przenieść do jego byłej szkoły. Zawsze kłócił się o to z mamą i wreszcie postawił na swoim. Nie chciałem, w końcu tam byli wszyscy moi przyjaciele. Ale stwierdziłem, że miło będzie uczyć się w mniej... rygorystycznej szkole.
- Myślę, że ci się tu spodoba - uśmiecham się lekko - organizujemy imprezy, zajęcia są często wymagające, ale da się przeżyć. No i przepyszne jedzenie!
- Brzmi dobrze - uśmiecha się.
- Tak w ogóle, to dlaczego właśnie mnie spytałeś o Syriusza i Jamesa? Nie mogłeś spytać Petera lub Remusa? - pytam.
Wzrusza ramionami i lekko się uśmiecha. Znów czuję rumieniec wpełzający mi na twarz.



Gdy dochodzimy do Wielkiej Sali przepuszcza mnie w drzwiach, na co reaguję z lekkim uśmiechem. 
Postanawia zawrzeć nowe znajomości, więc żegnamy się. Ja idę do mojej paczki, a on przysiada się do grupki chłopaków z piątego roku. Wydaje się sympatyczny i inteligentny, więc cieszę się, że poszerzyłam krąg znajomych. Lekko uśmiecham się, nakładając sobie makaron do półmiska. Nie mogę też udawać, że nie schlebia mi to, że do mnie zagadał. 
Lily wpatruje się we mnie rozbawiona. 
- No co? - nie wytrzymuję w końcu.
- Fajny? Jak się nazywa? Dlaczego dopiero teraz przyszedł? O czym rozmawialiście? - dopytuje.
- Tak. Isaac. Jest z Bułgarii. Nieważne - odpowiadam, wlewając zupę.
- Jesteś bardzo szczegółowa - zauważa ironicznie.
- Tak jak ty, gdy chodzi o twój dziwny humor - odpowiadam.
Obiad kończymy w przyjemnej ciszy, przerywanej opowieścią Remusa o jakimś pierwszaku. Raczej nie przysłuchuję się mu dokładnie, a pogrążam się w marzeniach.

Alicja

Skręcam w prawo i przystaję za załomem korytarza. Znowu rozwiązała mi się sznurówka. Nie cierpię tych butów, nie dość, że mnie obcierają, to cały czas muszę przystawać i je wiązać. 
Kończę i z cichym westchnieniem, podnoszę się. Spóźnię się na obiad, a jestem strasznie głodna. Na śniadanie praktycznie nic nie zjadłam, marzę więc o naleśnikach z serem i czekoladą...
Nagle coś przykuwa moją uwagę. Słyszę kroki i czyjąś niewyraźną rozmowę. Czy ktoś tez się spóźnia?
Nie wiedząc czemu, instynkt każe mi uciec w kąt zza jedną z kolumn. Nie jest to może idealna kryjówka, ale jeżeli rozmówcy będą pochłonięci rozmową, może mnie nie zauważą.
- Czyli dziś aż dwa ataki? Kiedy niby mamy to zrobić? - słyszę jeden głos.
- Podobno mówią, że w nocy. Dostaniemy jeszcze dokładne instrukcje. To trochę przegięcie, myślałem, że zaatakujemy maksymalnie trzy osoby - wzdycha drugi. 
Nie potrafię ich rozpoznać. Pewnie to ktoś ze Ślizgonów. I niestety, rozmawiają o atakach na mugolaków.
- Przecież nie możemy się wycofać... Pewnie za niedługo to wszystko się skończy - odpowiada numer jeden.
- Wątpię - wzdycha numer dwa - dobra, chodź coś zjeść. A wieczorem spotykamy się tam gdzie zawsze?
Numer jeden odpowiada burknięciem. Mijają mnie, a ja wstrzymuję oddech. Staram się im jak najdokładniej przyjrzeć. Widzę tylko ich prawe profile, ale udaje mi się zidentyfikować jednego chłopaka. Znam go z widzenia, faktycznie jest Ślizgonem. Z tego co wiem, nazywa się Ben, ale nie znam jego nazwiska. 
Czuję determinację. Już raz poinformowałam McGonagall o działalności Ślizgonów, ale nie wiedząc czemu, nic z tym nie zrobiła. Może teraz wreszcie zażądają od tej grupki fanatyków jakiś wyjaśnień!
Wzdycham ciężko. Nigdy nie spodziewałabym się, że w Hogwarcie będą większe problemy od tych związanych z przyjaciółmi i zakochaniem. Opieram się o ścianę i w głowie układam plan.

2 komentarze :

  1. Zapraszam Cię na moje opowiadanie Tears Dont Fall. Jest to historia na podstawie mojego życia, mam nadzieję że Cię zaciekawi :)
    http://tearsdontfallbyedi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Przeczytałam początek Tw opowiadania i z żalem musze na razie na tym poprzestać. Mam nadzieję, że jutro znajdę czas, żeby przeczytać resztę.
    Pierwsze co mi sie spodobało to to, że uwzględniasz również Severusa, a nie jak większość zupełnie pomijasz lub minimalizujesz. Podoba mi się też wprowadzebie postaci Dorcas i Ali. Opowiadanie staje się ciekawsze, kiedy jest więcej punktów widzenia. Postać Jamesa również przypadła mi do gustu.
    Jeżeli chodzi o narracje to ten typ szczególnie mnie denerwuje, jednak od niedawna czytam bloga w czasie terraźniejszym i odkryłam, że nie zawsze tak jest. Tutaj jest podobnie. Nie irytuje mnie to, wręcz przeciwnie. Ponadto lekko się to czyta, nie ma zbyt wielu błędów i język nie odstrasza - także brawo!
    Jak skończe czytać to dam Ci znać :)
    Zapraszam też do siebie:
    https://naprzeciw-przeznaczenia.blogspot.com/
    Mam nadzieję, że wpadniesz i może pozostawisz po sobie ślad :)

    OdpowiedzUsuń