Lily
Weź się w garść, Lily. To tylko James!
Pogapi się i przestanie, przecież nawet do ciebie nie podejdzie. Prawda?
- Evans! Miło cię widzieć.
O nie, a jednak podszedł. Dlaczego za każdym razem kiedy z nim rozmawiam (o ile to można nazwać rozmową) od razu tak bardzo się denerwuję?
- Co robisz tu o tej porze? Powinnaś raczej być na ceremonii.
- Nie twoja sprawa. Po za tym, mogę cię spytać o to samo - warczę.
James poprawia grzywkę. Zamiast się tym zachwycić, tak jak robią to inne Gryfonki, przewracam oczami. Nie uchodzi to jego uwadze i z satysfakcją obserwuję jak rzednie mu mina.
- Po prostu lepiej się tu teraz nie kręcić - poważnieje.
Pewnie planują jakąś akcję. Jak zwykle chcą rozpocząć rok z wielkim hukiem. Mam nadzieję, że tym razem wreszcie poniosą konsekwencje. Chociaż tak właściwie, to nie obchodzi mnie to. Zależy mi tylko i wyłącznie na tym, żeby Dorcas wreszcie przejrzała na oczy i zrozumiała, kto tak naprawdę jest jej przyjacielem. Uważa że Huncwoci są wspaniali i uwielbia przebywać w ich towarzystwie. Problem w tym, że...
- Słyszysz? Chodźmy stąd. NATYCHMIAST - chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie w przeciwną stronę.
- POTTER! Puść mnie! - podnoszę głos.
Rozsadza mnie złość. I on dziwi się że jest wkurzający?!
Wyrywam się, jednak Potter ma bardzo mocny uścisk. W końcu się poddaję. I tak nie mam szans z jego żelaznym uściskiem. Po za tym, jestem trochę zaintrygowana.
Nagle zza naszych pleców słychać dość głośny wybuch. Więc miałam rację, znów coś kombinują. Po krótkiej chwili dochodzi do nas ohydny zapach - coś w rodzaju spalenizny w połączeniu ze zgniłymi jajkami. Marszczę nos i zerkam po kryjomu na James'a. Na nim smród nie robi najmniejszego wrażenia.
- Szybciej, jak ktoś zobaczy że tu jesteśmy to będzie na nas.
- Ale przecież to ty jesteś za to odpowiedzialny! - wściekam się.
- Tym razem nie - ucina ostro.
Zdziwiona otwieram szerzej oczy. Chyba mu wierzę. Gdyby to naprawdę była jego robota, przyznałby się z szerokim uśmiechem i błyskiem w oku. Tym razem jest wściekły. Pewnie też trochę na mnie - ta myśl daje mi dużo satysfakcji.
Znów idziemy. Tym razem nie musi już ciągnąć mnie siłą. Postanawiam mu zaufać i zobaczyć, jak rozwinie się dalej sytuacja.
Wspinamy się po schodach w stronę Pokoju Wspólnego. Jednak zdziwiona widzę, że James wcale nie ma zamiaru tam wejść. Omijamy Grubą Damę, która zajmuje się swoimi paznokciami. Ukradkiem zerkam na Pottera. Ma zaciśnięte zęby i z ledwością powstrzymuje wściekłość. Nie jestem pewna, co wywołuje u niego tak silne emocje. Mimo, że uwielbiam robić mu na złość, tym razem mam nadzieję że to nie jest moja wina...
Potter otwiera drzwi prowadzące na Piętro 5. Przepuszcza mnie w drzwiach, czym jestem trochę zdziwiona.
- Lumos.
Wreszcie mogę zobaczyć pomieszczenie. Jest to mały korytarz, spowity w gęstej ciemności. Jedynie różdżka James'a daje trochę światła. Przed nami znajduje się kilkanaście czerwonych drzwi.
Nigdy tu jeszcze nie byłam. Zdziwiona patrzę, jak chłopak otwiera drzwi na środku. Znika na dość długą chwilę, a ja zostaję sama w ciemności. Prycham wściekła. Mógłby przynajmniej mnie uprzedzić, że ma zamiar zostawić mnie tu samą. Wyciągam więc różdżkę i zirytowana oświetlam pomieszczenie.
Slyszę czyjeś kroki. Na pewno nie jest to James, bo zza czerwonych drzwi wydobywa się słaba łuna światła. Po za tym, przecież widziałabym, gdyby wychodził.
Powoli się odwracam.
James
Nie wiem, co podkusiło mi, żeby pomóc Evans. Z jednej strony tak cholernie mi się podoba, ale z drugiej jest niesamowicie irytująca. Mam czasami ochotę zamienić ją w żabę.
Piętro 5 to od kilku lat nasza kryjówka. Chowamy tu cenne przedmioty, które mogą trafić w niepowołane ręce. Trzymaliśmy tu jakiś czas temu Mapę, ale Smarkerus wytropił nas i o mało co by jej nie ukradł. Zmieniliśmy więc drzwi, za którymi chowamy nasze skarby, i za pomocą zaklęcia Petera potrafimy chować je przed niepożądanymi osobami. Tak też zrobiliśmy z Mapą, którą można teraz aktywować tylko za pomocą prostej formułki. Smarkerus jak na razie zaprzestał jej poszukiwań.
Jest. Znajduję ją, wciśniętą za małym, czarnym kufrem. Jest trochę zakurzona, przeleżała przecież całe wakacje tutaj. Strzepuję więc kurz i brud po czym zakładam ją na siebie.
Jestem naprawdę wdzięczny ojcu, że mi ją przekazał. Właściwie, nie wiem dlaczego to zrobił. I to dopiero dwa lata temu. Mam nadzieję, że nie jest to jakieś... oświadczenie z jego strony.
Wpadam na pewien pomysł.
Kładę różdżkę na czarnej skrzyni i powoli wychodzę z pokoju. Widzę Evans, która stoi na środku korytarza z przerażoną miną. Czyli jednak nie jest taka odważna, jak twierdzi.
Uśmiecham się pod nosem i powoli zachodzę ją od tyłu. Postanawiam głośno pooddychać żeby wystraszyła się jeszcze bardziej. W sumie, całkiem dobrze mi to wychodzi. Ruda odwraca się w zwolnionym tempie z szeroko otwartymi oczami. Parskam cicho śmiechem, na szczęście dla mojego żartu, nie słyszy tego.
- James? - pyta niepewnie, rozglądając się dookoła.
Lekko smyram palcami po jej szyi. Lily wzdryga się i odskakuje. Nigdy nie widziałem takiego dużego skoku.
- James? Ktoś tu chyba jest...? - słyszę jej drżący glos.
Kieruje się w stronę czerwonych drzwi. O nie, jeśli tam dojdzie od razu zorientuje się, że to wszystko robię ja. Jak tylko najciszej mogę, podbiegam do drzwi i zatrzaskuję je z hukiem. Dziewczyna piszczy.
- Ej, spokojnie, to tylko ja - śmieję się, zdejmując z siebie pelerynę.
Mina Rudej jest bezcenna. Na początku ogarnia ją strach, ale wystarczy sekunda by zmienił się w gniew.
- CO TY SOBIE DO CHOLERY WYOBRAŻASZ?! - wrzeszczy odrobinę zbyt głośno.
- ĆŚŚŚ! Nie wrzeszcz tak - zatykam jej buzię.
Lily z całej siły kopie mnie w mój czuły punkt. Jęczę z bólu i osuwam się na podłogę. Cholera. Tego nie przewidzialem.
Kiedy leżę zwijając się z bólu, dziewczyna otwiera czerwone drzwi i podnosi moją różdżkę, wciąż jeszcze świecącą.
- To chyba twoje - uśmiecha się ironicznie i rzuca różdżkę obok mojej głowy.
Co ona robi?
Ma zamiar wyjść?
Chyba zgłupiala.
Chwytam szybko różdżkę.
- Colloportus!
Słyszę jak zamek w drzwiach magicznie się przekręca.
Lily bezsensu próbuje je otworzyć zaklęciem Alohomora. Odwraca się wściekła.
Powoli wstaję i wreszcie przestaję czuć tego ogromnego bólu. No, teraz to już naprawdę jestem wkurwiony. Nie wie, o co chodzi, a zachowuje się, jakby o wszystkim wiedziała. Nie ma pojęcia, że naprawdę nie możemy zostać złapani, bo wywalą nas ze szkoły. I tym razem to, co robią oni to nie moja sprawa. To w ogóle nie jest sprawa Huncwotów tylko tych fanatyków do których należy Smarkerus. Oczywiście, Ruda wciąż pewnie będzie go bronić. Ciekawe co zrobi, gdy dowie się co robi mugolakom. Którym sama jest.
- Wchodź pod pelerynę. Natychmiast. I przestań zachowywać się jak dziecko.
Widzę jak w jej oczach błyszczą iskry złości. W tej chwili zamiast zachwycać się jej pięknymi oczami, mam ochotę jej je wydłubać.
Stoi i krzyżuje ramiona na piersi.
- Ile razy mam ci powtarzać, że to poważna sprawa? Evans, nie wkurwiaj mnie.
- Aha, no tak, bo przecież to ja nic ci nie tłumaczę i ciągnę nie wiadomo gdzie. A potem jeszcze udaję ducha!
- Nie ma sensu ci tego tłumaczyć bo i tak mi nie uwierzysz!
- Jak nie spróbujesz to się nie dowiesz - syczy.
Wzdycham ciężko. Gdybym wiedział, że tak będzie, po prostu bym ją tam zostawił. Ale nie, moje wspaniałe serce musiało się odezwać.
- Jak chcesz możesz tu zostać. W każdym razie, ja idę.
Cofam zaklęcie i drzwi dają się otworzyć. Narzucam na siebie pelerynę i już chcę wyjść, gdy Lily ściąga ze mnie niewidkę.
- Dobra, pójdę z tobą - mruczy spuszczając wzrok.
Uczucie triumfu jest naprawdę cudowne. Powstrzymuję szeroki uśmiech, żeby narzucić na nas pelerynę niewidkę. Po raz pierwszy w życiu stoję tak blisko Evans, że czuję jej zapach: lekka nutka cytryny i słodkich kwiatów.
Jesteś żałosny, James.
Myślisz jak baba.
Wychodzimy cicho za drzwi. Szeptem nakazuję Rudej trochę się schylić, bo inaczej będzie widać nam stopy.
Widzę jak pierwszoroczniacy są prowadzeni przez Prefektów do Pokoi Wspólnych. To nasza szansa. Wciskamy się pomiędzy grupkę młodych Gryfonów i razem z nimi przechodzimy do pokoju. Zaraz zjawi się tu reszta Gryfonów, więc będziemy mogli udawać, jakbyśmy byli razem ze wszystkimi na Ceremonii Przydziału.
Chowamy się w kącie i w milczeniu obserwujemy jak Remus objaśnia pierwszakom, gdzie znajdują się Dormitoria. Uśmiecham się pod nosem. Tak naprawdę nigdy nie widziałem Lunatyka w akcji, a tu proszę! Budzi naprawdę wielki szacunek tych małych kurdupli. Wszyscy wpatrują się w niego z uwielbieniem, a kilka dziewczynek czerwieni się gdy zaszczyca je przelotnym spojrzeniem. O mało co nie wybucham śmiechem.
Evans chyba też to zauważyła, bo wydała z siebie dziwny odgłos - ni to parsknięcie, ni to westchnięcie.
Gdy pierwszaki rozchodzą się do Dormitoriów, do pokoju wchodzi stado reszty Gryfonów. Gdy wypełniają cały pokój, szybko ściągam z nas pelerynę.
Ruda natychmiast znika. Nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem.
A ja jak głupi wciąż zastanawiam się, co robiła na korytarzu.
Ciekawie :)
OdpowiedzUsuńLubię ostatnio przygody Huncwotów, więc z pewnością jeszcze tu wrócę. Masz dość lekkie pióro, "lubię to".
Pozdrawiam,
Lena
nie-mysl-o-szczesciu.blogspot.com
Masz bardzo fajny styl. Początkowo nie mogłam przyzwyczaić się do narracji w czasie teraźniejszym, ale potem okazała się bardzo ciekawa :). Podoba mi się twoja kreacja bohaterów - nie są płytcy i jednowymiarowi. James owszem, jest zakochany w Lily, ale jednocześnie dziewczyna go irytuje. A Lily... trudno jest mi ją opisać, ale zapowiada się na interesującą bohaterkę. Jestem ciekawa co to za akcja (przyszłych) śmierciożerców...
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Hej, hej, hej! To ja! Moi poprzednicy mają racje! FAN-TA-STY-CZNE! Oby tak dalej, przyjaciółko. A tak wgl zapraszam na mojego i The Julie bloga: www.timorebook.blogspot.com <---- W nim także Julie ma niebywały styl i oddaje się fantazji bez reszty! <3
OdpowiedzUsuń